Celtic Summer - Marilyn Leavitt Imblum, Lavender & Lace
Celtyckie Lato dobiegło końca, podobnie jak nasze. Koniec wakacji, długich słonecznych dni, wylegiwania się na trawie.
Nawet nie chcę myśleć o nadchodzących miesiącach. Brrr...
Zielony kolor sukni będzie cieszył moje oczy przez najbliższe pół roku, w oczekiwaniu na powrót gorących dni.
Delikatny fiolet koralików, granat (blue velvet - cudna nazwa i przepiękny kolor, moje ulubione koraliki), skrząca zieleń, inny odcień trawy, a na sukni zamiast złota, jakie było w Wiośnie, szampan - złoto z delikatnym różowym odcieniem.
Koraliki wszyte do wianka i w koszyczku (mój syn się bardzo zmartwił, że pani wysypały się koraliki z koszyczka i nie ma jej kto ich pozbierać, po czym zaczął je odrywać; na szczęście mocno trzymały).
Ozdobne pasy.
Złote metalizowane zawijasy na sukni.
Dużo czasu zajęło mi wszywanie koralików, bo przyszywam je dwukrotnie: raz - łapię je do górnej części kratki, drugi raz od dołu. W ten sposób nie przesuwają się podczas mocowania obrazu. A nić jest przezroczysta - ledwie widoczna przy pracy i na zdjęciach.
Niestety, koralików Mill Hill z oryginalnego opakowania nie wystarczyło i musiałam dodać TOHO w identycznym kolorze. Odpowiednikiem MH nr 03039 jest Toho galwanizowane nr PF551.
Mam w planach jeszcze kolejne pory roku do kompletu, ale przygotowuję materiały do następnego dużego obrazu o zdecydowanie innej tematyce i stylistyce. Co to będzie, zobaczycie lada moment. Aż przebieram palcami z niecierpliwości, żeby zacząć pracę.
sobota, 31 sierpnia 2013
piątek, 30 sierpnia 2013
Rwanda, Ameryka Łacińska - Piotr Kraśko
Małe książeczki z dużą ilością zdjęć, godne uwagi, tematy wstrząsające, ale prawdziwe.
"Rwandę" przeczytałam w busie w drodze na lotnisko. Potworna rzeź, jaka zgotowali sobie sąsiedzi jest przerażająca. Rozczarowała mnie bierność ONZ. Z jednej strony taka miała być ich rola - bezstronnych obserwatorów, ale czy nie zapodział się w tym wszystkim czynnik ludzki - pomoc, ratowanie życia, ochrona? Bardzo mocno kojarzy mi się to z niedawno obejrzanym filmem pt. "Bractwo Bang Bang" o dziennikarzach wojennych, którzy w celu zrobienia dobrego zdjęcia godzili się na oglądanie najgorszych potworności. Gdyby zareagowali, stanęli w czyjejś obronie, nie mieliby wstępu do żadnego zaognionego miejsca na świecie, nie byliby już bezstronni, "obiekty" ich zainteresowania nie wiedziałyby, po czyjej stronie się opowiadają. I tu też powstaje pytanie: na ile bólu można się zgodzić, żeby osiągnąć cel? Wiem, że musi być ktoś, kto pokaże nam co się naprawdę dzieje, ale... nie potrafię się pogodzić z tym, że poza obrazem, filmem, tekstem nie zrobi nic więcej. Jest to pierwsza przeczytana przeze mnie książka Piotra Kraśki i nie żałuję ani jednej spędzonej z nią minuty. Przyznam, że nie oczekiwałam po niej zbyt wiele kupując ją w dwupaku, w dodatku na wyprzedaży. Ale polecam wszystkim ciekawym świata i dobrego tekstu. Przez kilka pierwszych stron miałam wrażenie, że autor opisuje coś, co widział w telewizji, o czym czytał w gazetach. Nie wierzyłam, że elegancki pan z telewizji może się wybrać w tak "brzydkie" miejsce. Aż tu nagle jedno zdanie i... O szlag! On naprawdę tam był!
"Amerykę Łacińską" zostawiłam sobie na powrót. Dwie godziny w zupełności wystarczyły na zapoznanie się z obrazem Piotra Kraśki. Korupcja, narkotyki, morderstwa, porwania, a obok słońce, pieniądze, uwielbienie dla Papieża Jana Pawła II, którego imię jest przepustką do wielu miejsc. Ciekawa, można przeczytać, ale brakowało mi w treści tej tytułowej Ameryki Łacińskiej. Meksyk to trochę za mało.
"Rwandę" przeczytałam w busie w drodze na lotnisko. Potworna rzeź, jaka zgotowali sobie sąsiedzi jest przerażająca. Rozczarowała mnie bierność ONZ. Z jednej strony taka miała być ich rola - bezstronnych obserwatorów, ale czy nie zapodział się w tym wszystkim czynnik ludzki - pomoc, ratowanie życia, ochrona? Bardzo mocno kojarzy mi się to z niedawno obejrzanym filmem pt. "Bractwo Bang Bang" o dziennikarzach wojennych, którzy w celu zrobienia dobrego zdjęcia godzili się na oglądanie najgorszych potworności. Gdyby zareagowali, stanęli w czyjejś obronie, nie mieliby wstępu do żadnego zaognionego miejsca na świecie, nie byliby już bezstronni, "obiekty" ich zainteresowania nie wiedziałyby, po czyjej stronie się opowiadają. I tu też powstaje pytanie: na ile bólu można się zgodzić, żeby osiągnąć cel? Wiem, że musi być ktoś, kto pokaże nam co się naprawdę dzieje, ale... nie potrafię się pogodzić z tym, że poza obrazem, filmem, tekstem nie zrobi nic więcej. Jest to pierwsza przeczytana przeze mnie książka Piotra Kraśki i nie żałuję ani jednej spędzonej z nią minuty. Przyznam, że nie oczekiwałam po niej zbyt wiele kupując ją w dwupaku, w dodatku na wyprzedaży. Ale polecam wszystkim ciekawym świata i dobrego tekstu. Przez kilka pierwszych stron miałam wrażenie, że autor opisuje coś, co widział w telewizji, o czym czytał w gazetach. Nie wierzyłam, że elegancki pan z telewizji może się wybrać w tak "brzydkie" miejsce. Aż tu nagle jedno zdanie i... O szlag! On naprawdę tam był!
"Amerykę Łacińską" zostawiłam sobie na powrót. Dwie godziny w zupełności wystarczyły na zapoznanie się z obrazem Piotra Kraśki. Korupcja, narkotyki, morderstwa, porwania, a obok słońce, pieniądze, uwielbienie dla Papieża Jana Pawła II, którego imię jest przepustką do wielu miejsc. Ciekawa, można przeczytać, ale brakowało mi w treści tej tytułowej Ameryki Łacińskiej. Meksyk to trochę za mało.
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Zamek na Sycylii - Penny Jordan
"Zamek na Sycylii" to drugi tom dynastii Leopardich.
Nadrabiam zaległości w opisach przeczytanych książek. Tę akurat przeczytałam jeszcze na wiosnę. Książeczka wpadła mi w ręce podczas porządkowania biblioteczki, a ponieważ jeszcze jej nie czytałam, a nie miałam czasu na nic obszerniejszego, szybciutko pobiegłam na górę i po ułożeniu dzieci do snu oddałam się lenistwu. To był ten czas, kiedy musiałam odpocząć od haftu i wszystkiego innego. Szykowałam się na włoskie wagary, a opisana Sycylia była dodatkowym bodźcem do szybkiego spakowania walizki.
Romans, jak wiele innych. Niczym szczególnym się nie wyróżnił i nie zapadł mi w pamięć. Spełnił natomiast swoją funkcję - szybkiego odmóżdżenia, oderwania od życia. Czasem tak trzeba. Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem :-)
Nadrabiam zaległości w opisach przeczytanych książek. Tę akurat przeczytałam jeszcze na wiosnę. Książeczka wpadła mi w ręce podczas porządkowania biblioteczki, a ponieważ jeszcze jej nie czytałam, a nie miałam czasu na nic obszerniejszego, szybciutko pobiegłam na górę i po ułożeniu dzieci do snu oddałam się lenistwu. To był ten czas, kiedy musiałam odpocząć od haftu i wszystkiego innego. Szykowałam się na włoskie wagary, a opisana Sycylia była dodatkowym bodźcem do szybkiego spakowania walizki.
Romans, jak wiele innych. Niczym szczególnym się nie wyróżnił i nie zapadł mi w pamięć. Spełnił natomiast swoją funkcję - szybkiego odmóżdżenia, oderwania od życia. Czasem tak trzeba. Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem :-)
Kaznodzieja - Camilla Lackberg
Drugi tom z kryminalnego cyklu o Patriku Hedstörmie i Erice Falck.
W niby spokojnej nadmorskiej mieścinie zostają odkryte zwłoki młodej dziewczyny i dwa inne szkielety. Historia zaczyna krążyć wokół legendarnego, nieżyjącego już Kaznodziei - uzdrowiciela i przywódcy małej wspólnoty religijnej oraz jego potomków.
Kiedy ginie kolejna dziewczyna, prócz rozwikłania zagadki z przeszłości Patrik musi spieszyć się, żeby odnaleźć zaginioną oraz oprawcę zamordowanych dziewcząt.
Książkę czyta się szybko. W kilku miejscach trochę się akcja gmatwa, ale jako czytadło dla odprężenia - polecam. Nawet wykrycie mordercy było dla mnie zaskakujące. Wyjątkowo dziwi mnie cierpliwość Eriki dla goszczących u niej sępów. W zaawansowanej ciąży dała zrobić z siebie służącą. U mnie ten numer by nie przeszedł. W głowie mi się nie mieści taka postawa. Gościnność gościnnością, ale hodować pasożyty?!
Dodatkowym smaczkiem jest działalność komisariatu ;-)
"Kaznodzieja" podobał mi się bardziej niż "Księżniczka z lodu". Czy kolejne tomy utrzymają tendencje wzrostową?
W niby spokojnej nadmorskiej mieścinie zostają odkryte zwłoki młodej dziewczyny i dwa inne szkielety. Historia zaczyna krążyć wokół legendarnego, nieżyjącego już Kaznodziei - uzdrowiciela i przywódcy małej wspólnoty religijnej oraz jego potomków.
Kiedy ginie kolejna dziewczyna, prócz rozwikłania zagadki z przeszłości Patrik musi spieszyć się, żeby odnaleźć zaginioną oraz oprawcę zamordowanych dziewcząt.
Książkę czyta się szybko. W kilku miejscach trochę się akcja gmatwa, ale jako czytadło dla odprężenia - polecam. Nawet wykrycie mordercy było dla mnie zaskakujące. Wyjątkowo dziwi mnie cierpliwość Eriki dla goszczących u niej sępów. W zaawansowanej ciąży dała zrobić z siebie służącą. U mnie ten numer by nie przeszedł. W głowie mi się nie mieści taka postawa. Gościnność gościnnością, ale hodować pasożyty?!
Dodatkowym smaczkiem jest działalność komisariatu ;-)
"Kaznodzieja" podobał mi się bardziej niż "Księżniczka z lodu". Czy kolejne tomy utrzymają tendencje wzrostową?
piątek, 16 sierpnia 2013
Celtic Summer - cz. 5
Nie spodziewałam się, że praca nad Celtyckim Latem potrwa tak długo. Podczas wyszywania obrazu powstało kilka innych mniejszych prac, przeczytałam kilka książek, obejrzałam wiele filmów.
Faktem jest też zmęczenie materiału - musiałam na jakiś czas odłożyć Lato w kąt, znużona tak bardzo podobnym schematem do Celtyckiej Wiosny. Znaczną różnicę widziałam jedynie w kolorach.
Teraz, może pod wpływem temperatury i okoliczności przyrody, praca ruszyła do przodu. Wyszyte jest wszystko, co było do zrobienia bawełnianą muliną, ozdobniki metalizowaną nicią są już na ukończeniu. Pozostaną już tylko koraliki do wszycia i wizyta u oprawcy.
Faktem jest też zmęczenie materiału - musiałam na jakiś czas odłożyć Lato w kąt, znużona tak bardzo podobnym schematem do Celtyckiej Wiosny. Znaczną różnicę widziałam jedynie w kolorach.
Teraz, może pod wpływem temperatury i okoliczności przyrody, praca ruszyła do przodu. Wyszyte jest wszystko, co było do zrobienia bawełnianą muliną, ozdobniki metalizowaną nicią są już na ukończeniu. Pozostaną już tylko koraliki do wszycia i wizyta u oprawcy.
czwartek, 15 sierpnia 2013
Mini Mandala Gardens II komplet - Chatelaine Designs
Kilka dni temu skończyłam trzecią, ostatnią część z zestawu mini mandali Chatelaine Design, których autorką jest Martina Rosenberg.
Dziś rano mandalę uprasowałam i wyniosłam na dwór do uwiecznienia na zdjęciach. W ostrym świetle słońca aparat nie chciał ze mną współpracować, więc nie udało mi się uchwycić pięknego migotania koralików Delica. Tak prezentują się kolejno poszczególne mandale:
- A
- B
- C
A tak - wszystkie razem.
Według projektantki, każda kolejna mandala zwiększała stopień trudności, aczkolwiek nie odczułam tego w palcach. Pierwsza mandala podoba mi się najbardziej, zarówno ze względu na zastosowane kolory, jak i ozdobniki (kwiatki, koraliki). Najbardziej też błyszczy ;-)
Haft sprawił mi ogromną przyjemność i mam nadzieję porwać się w przyszłości na pełnowymiarową mandalę Chatelaine. Podoba mi się dokładanie kolejnych warstw, jak w cebuli i kalejdoskopowy efekt. Marzę o pracy na jedwabiach w dużym formacie.
Dziękuję za odwiedziny. Miłego oglądania :-)
Dziś rano mandalę uprasowałam i wyniosłam na dwór do uwiecznienia na zdjęciach. W ostrym świetle słońca aparat nie chciał ze mną współpracować, więc nie udało mi się uchwycić pięknego migotania koralików Delica. Tak prezentują się kolejno poszczególne mandale:
- A
- B
- C
A tak - wszystkie razem.
Według projektantki, każda kolejna mandala zwiększała stopień trudności, aczkolwiek nie odczułam tego w palcach. Pierwsza mandala podoba mi się najbardziej, zarówno ze względu na zastosowane kolory, jak i ozdobniki (kwiatki, koraliki). Najbardziej też błyszczy ;-)
Haft sprawił mi ogromną przyjemność i mam nadzieję porwać się w przyszłości na pełnowymiarową mandalę Chatelaine. Podoba mi się dokładanie kolejnych warstw, jak w cebuli i kalejdoskopowy efekt. Marzę o pracy na jedwabiach w dużym formacie.
Dziękuję za odwiedziny. Miłego oglądania :-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)