niedziela, 24 lutego 2013

Księżniczka z lodu - Camilla Lackberg

Pod choinką znalazłam czteropak kryminałów Camilli Lackberg.
Pierwszy tom z tego cyklu nosi tytuł "Księżniczka z lodu".



















To moje pierwsze spotkanie ze skandynawskim kryminałem. Książka nie jest zła. Ciekawa historia, kilka wątków, które mam nadzieję rozwiną się w kolejnych tomach. Nie ma nadmiernego i niepotrzebnego rozlewania krwi. Ważniejsze są przeżycia bohaterów, co czuli, myśleli. Taka chłodna w klimacie, nieco nawet obyczajowa.
Trochę zraziło mnie to, że autorka chodziła na kurs pisania kryminałów. Tak, jakby Szwedzi postawili sobie za punkt honoru wyszkolić "kryminalistów".
Może za szybko domyśliłam się wielu rozwiązań. Liczę, że z kolejnymi tomami warsztat pisarski Camilli będzie się rozwijał i nie rozczaruję się, gdyż zostało mi jeszcze trzy książki do przeczytania, a cały cykl składa się z ośmiu tomów.

Mini Mandala Gardens II B - Chatelaine Diesigns, cz. 2

Mandala jest malutka, ale praca nad nią idzie mi powoli gdyż... rozpoczęłam trzeci obrazek. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie pobawić się jedwabnymi nićmi, które otrzymałam do testowania od pasmanterii Haftix. Uwielbiam ten połysk, delikatność. Można się uzależnić ;-)
Za kilka dni napiszę coś więcej na ten temat.

Tymczasem moja mandala wygląda tak:
Jak zwykle pozostały mi do wyszycia backstitche, ściegi specjalne i koraliki.
Bawełniana mulina przeplata się z satynową i jedwabiem. I cudowna metaliczna nić w kolorze pewter (niebieskawoszarym) - dla mnie wygląda jak stare srebro. Mój faworyt wśród metalizowanych nici. Wyszyte nią są m.in. ozdobniki wzdłuż krawędzi i elementy bramy, jedwabiem zaś krawędzie i wrota.







środa, 13 lutego 2013

Taniec w ruinach: Przejmujący dziennik młodej Czeczenki - Milana Tierłojewa



















Po lekturze tej książki kolejny raz nabieram pewności, że tylko człowiek jest zdolny do takiego okrucieństwa i bestialstwa.
Książka przedstawia historię rodziny czeczeńskiej, opowiedzianą przez młodą dziewczynę. Milana na swój sposób walczy z rosyjską okupacją. Nie trzyma w ręku broni. Jej siłą jest wola przetrwania i potrzeba zachowania choćby pozorów normalności. Nauka w zbombardowanym, zrujnowanym uniwersytecie; krótkie spódniczki i wysokie obcasy. I jest w niej wielki lęk przed kolejnym spotkaniem z rodziną, z przyjaciółmi. Czy nie zabraknie kogoś w ich gronie? Czy ktoś z nich nie stanie się ofiarą granatu wrzuconego do piwnicy pełnej ukrywających się, przerażonych cywilów? Celem snajpera? Czy nie zostanie objęty "operacją czyszczenia"? Może trafi do obozu filtracyjnego, albo zaatakują go, obrabują pazerni żołnierze - najemnicy, bądź znudzeni po prostu go zastrzelą, bo znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
Książkę czyta się szybko. Rozdziały są krótkie, ale z każdą stroną czułam na piersi coraz większy ciężar. Autorka nie użala się nad sobą, ale marzy o normalnym, spokojnym i bezpiecznym życiu, którego namiastkę poznała podczas studiów w Paryżu.
Szczególnie wstrząsnął mną opis obozów filtracyjnych zakładanych przez Rosjan. Z tego miejsca już się nie wychodziło. Zdarzały się przypadki udanych ucieczek, ale ci, którym się to udało nie mieli już w sobie życia, ich oczy serce i dusze były martwe. Regularne i urozmaicone tortury niszczyły ciało i umysł.
Nikt nie miał pewności, czy uda mu się powrócić do domu, że po drodze nie natknie się na żołnierza, który ma zły dzień i na nim zechce się wyżyć, albo zostanie zabrany, żeby "wyrobić normę".
Przeraża mnie to, że działo się to tak niedawno, że podobne rzeczy dzieją się aktualnie w Syrii, a ja nic nie mogę z tym zrobić.
Czeczeni liczyli na pomoc z zewnątrz... Nie doczekali się.

Wcześniej przeczytałam "Wieże z kamienia" Wojciecha Jagielskiego, który był świadkiem konfliktu między dwoma czeczeńskimi przywódcami: agresywnym, porywczym zwolennikiem akcji terrorystycznych Szamilem Basajewem oraz rozważnym i zachowawczym Asłanem Maschadowem.

W tej chwili Czeczenia jest wyniszczana przez wewnętrzne konflikty. A ludzie nadal nie czują się bezpieczni.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Mini Mandala Gardens II B - Chatelaine Designs, cz. 1. Mulina Satynowa.

Mimo obietnic, że nic mnie nie oderwie od Celtic Summer, to wzory Martiny Rosenberg przyciągają jak magnes. Nie mogłam się oprzeć i na moim tamborku powstaje kolejna mini mandala z zestawu Mini Mandala Gardens II - B.

















Chyba jestem skazana na zielony kolor, bo w tej mandali, podobnie jak w Celtic Summer również królują kolory zielony i niebieski. W trakcie pracy zorientowałam się, że zestaw kolorów w tych dwóch obrazkach jest niezwykle zbliżony, tylko zielenie mają dodatkowo odcienie mięty i pistacji.

Projekty Martiny Roseneberg przypominają mi zabawę z kalejdoskopem. Kiedy byłam mała często biegałam do sąsiada, u którego z prawdziwą pasją bawiłam się kalejdoskopem. Kolorowe szkiełka przesuwające się bez ładu i składu, odbite w kilku lusterkach tworzyły magiczne figury, przepiękne symetryczne kwiaty. I podobnie się czuję haftując mandale z Chatelaine Designs. Obracając tamborkiem mam wciąż ten sam symetryczny obraz.
Istotne jest to, żeby wyraźnie zaznaczyć sobie przy pracy kierunki: góra, dół, prawa, lewa, gdyż musimy zachować właściwy kierunek układania nici. Dla mnie punktem orientacyjnym "góra" jest śruba tamborka.
Wyszywanie zaczyna się od środka i dokłada kolejne elementy. Na zdjęciach widoczna jest biała nitka, którą zaznaczałam środek i kilka sąsiadujących "10" krzyżyków, odcięta w kilku miejscach, żeby nie psuła mi widoku na już gotową część obrazka.

Wyszywam na lnie Belfast firmy Zweigart w kolorze białym. Do haftu używam muliny DMC, która zastąpiła mi jedwabną mulinę Needlepoint Inc. Satynową muliną DMC zastąpiłam te kolory bawełnianej, które miały w niej swoje odpowiedniki. Używam też jedwabnej muliny Gloriana i Thread Gatherer oraz nici metalizowanej Rainbow Gallery

Jak haftować satynową muliną?
Satynowa mulina nie jest zbyt wygodna, ale nabrałam już nieco wprawy w wyszywaniu nią i praca jest znacznie przyjemniejsza. Znacznie łatwiej się nią haftuje biorąc jedną nitkę, która po włożeniu w igielne ucho i wyrównaniu końców utworzy dwie nitki. Chodzi głównie o to, żeby uniknąć rozwarstwiania końców nici i wyślizgiwania się jej z ucha. Ponadto nić tuż przy uszku jest dość zniszczona, rozwarstwiona i jeśli nawleczemy dwie nitki i będziemy wysuwały stopniowo w trakcie pracy, ta nić zawsze w kilku miejscach będzie troszkę podniszczona. Łatwo tego unikniemy, nawlekając jedną nić, bo po zakończonej pracy poszarpany fragment przy igle zostanie po prostu odcięty.

O jedwabiu i niciach metalizowanych postaram się napisać niedługo.

niedziela, 10 lutego 2013

Celtic Summer - cz. 4

Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi - lato dobiega końca.
Oczywiście Celtyckie Lato, rozpięte na moim krośnie, nasycone zielenią z kroplą błękitów, szafirów i lazurów. Jakże cudowna odmiana po widoku rozciągającym się z oknem; aż po siną dal - białe pola.



































Pozostały mi do wyszycia panele z ornamentami, złota nitka i koraliki, czyli zabawa. Kolor muliny zmienia się co krzyżyk i w tym miejscu plecy robótki nie są zbyt atrakcyjne.


Moja córka też się bawi, w tym tygodniu zaliczyła dwa bale karnawałowe, jako lawendowa wróżka. A ja miałam prawdziwą przyjemność robiąc jej karnawałowy "makijaż".

















Z czesaniem było dużo, dużo gorzej. Ma przepiękne długie, gęste i grube włosy, ale ani grama cierpliwości do ich czesania. Czasem tylko krok dzieli mnie od sięgnięcia po nożyczki i ułatwienia sobie życia, ale są tak ładne, że mi po prostu szkoda.


Przy najbliższej okazji postaram się pokazać jaki użytek zrobiłam z materiałów, które dotarły do mnie z różnych zakątków świata z okazji wczorajszych urodzin.
Napiszę tylko, że prawdziwą rozkosz sprawia zanurzenie palców w delikatnych jedwabiach ;-)))